Uczestnicy przytoczonego przez Mateusza (Mt 24, 1-14) wydarzenia przemieszczają się z terenów świątyni na Górę Oliwną. W trakcie wędrówki Jezus prorokuje. Kto zna Jerozolimę, ten wie, że wspomniana droga prowadzi przez dolinę Cedronu, co oznacza, że wędrowiec musi przejść przez dolinę śmierci, by zyskać pełne spojrzenie na przyszłość świątyni. Bezpośrednia jej bliskość uniemożliwia dostrzeżenie pełnej perspektywy. Dopiero z pewnego dystansu, po przebytej drodze można dostrzec więcej, aniżeli tylko to, co powierzchowne, co w danym momencie staje się uchwytne.

Taki dystans, taka droga są nam niezbędne, byśmy zbyt pochopnie nie zinterpretowali wypowiedzi Jezusa. Wszak stwierdzenie: „Nie pozostanie tutaj kamień na kamieniu” może budzić i budzi sporo emocji.

„Nie pozostał kamień na kamieniu”,  to słowa, które często daje się usłyszeć w wypowiedziach ludzi, którzy przechodzą życiowy kryzys, którzy spoglądając wstecz nie potrafią dostrzec niczego z dawnych dni, co pozostałoby nienaruszonym. „Nie pozostał…” powiada wdowa, matka, ojciec po utracie bliskiej osoby, rozwodnik z trudem pozyskujący na nowo orientację w życiu, przykuty do łóżka chory sparaliżowany na skutek rozległego udaru mózgu, a nawet student, który nie zdał egzaminu ostatniej szansy. Prywatna apokalipsa przyjmuje różne oblicza. Pewien wymiar czasów ostatecznych niejednemu z nas było już dane przezywać.

Wielu, mówiąc o powstałej ruinie, opowiadając o zgliszczach, podejmuje próbę odbudowy po kryzysie, chorobie, katastrofie. To czas niezwykle bolesny. Wielokrotnie dochodzi w nim do głosu zwątpienie, rezygnacja, ale czynione jest też wspaniałe odkrycie pozyskiwania energii, dojrzałości i to mimo czy wbrew temu, iż z bliskich kamieni, kamyków naszej biografii, prawie żaden nie pozostał na dotychczasowym miejscu. Tak  wiele musi zostać na nowo posortowane, ponumerowane. Obrazy, na jakie napotykamy, to wielokrotne uszkodzenia, często takich miejsc, przestrzeni, międzyludzkich relacji, które stanowiły duchowe bunkry, twierdze naszego poczucia bezpieczeństwa.

Kiedy uczestniczymy w tak złożonym procesie zazwyczaj nie dostrzegamy jego pozytywnych aspektów. Potrzeba nam dystansu, właściwej perspektywy, by dostrzec inne strony przeżywanego kryzysu, niż jedynie zdruzgotanie wszelkich życiowych konstrukcji. Poszczególne kroki budowania nowego nie są proste ani łatwe, zwłaszcza, że wiążą się z koniecznością usunięcia fug dotychczasowego życia, by nowa budowla mogła nabrać właściwego wyglądu. Bardzo trudno przychodzi nam akceptować straty. Kurczowe jednak trzymanie się wczoraj, które przeminęło bezpowrotnie, jedynie upośledza proces odnowy. „Nie pozostanie tutaj kamień na kamieniu”, to wizja nacechowana zniszczeniem, cierpieniem, brakiem litości, bólem. „Baczcie, by was kto nie zwiódł” – powiada jednak Jezus – „byście się nie trwożyli…, nie zgorszyli…, wytrwajcie”. Oczywiście, że można powyższe słowa odczytać jako paraliżujące apele, na które reagujemy z niechęcią, odrzuceniem, ale można również potraktować te dynamizujące naszą postawę określenia, jako zaproszenie do pozyskania niezbędnego dystansu, do „wspięcia się” na Górę Oliwną, by zobaczyć, iż kryzys zawiera w sobie także perspektywy dojrzałości, zdobywane dzięki przezwyciężaniu załamań, kryzysów, katastrof.

Interpretacji apokaliptycznych znaków naszej teraźniejszości nie możemy zatem pozostawić jedynie w gestii proroków katastrofistów. Mimo lęku, którego nie da się tak po prostu usunąć, warto dostrzec, że znaki te, nie mają na celu potęgowania naszego zwątpienia, lecz dodawania odwagi, by trwać i to do końca, stale podejmując nowe wyzwania.

Bóg, nawet w apokaliptycznym wymiarze, jest Bogiem stwarzającym, kreatywnym. O tym musimy sobie przypomnieć w adwentowym czasie, który tak często przeinaczamy, dostrzegając jedynie Boga bezlitosnego, brutalnego. W kryzysie widzimy zazwyczaj obrazy katastroficzne, potrzebujemy ofiar, a kiedy nie potrafimy się wadzić z Bogiem, przenosimy nasz gniew na innych ludzi, stale próbujemy rozliczać. Niby przykładamy „rękę do pługa”, ale stale spoglądamy wstecz. Przeszłość ma jakąś magnetyczną moc.

Wkrótce umieścicie w tutejszym kościele pamiątkową tablicę, poświęconą Waszemu duszpasterzowi. Zachęcam Was i życzę Wam, byście spoglądając na nią nie dostrzegali jednie powstałej luki, pustki bolesnej straty, ale każdorazowo przypominali sobie jego adwentowe zwiastowanie, jego zachętę do spoglądania przed siebie. Przypominam sobie energię i gorliwość tego zwiastowania sprzed roku, kiedy siedziałem w jednej z ławek tutejszego kościoła. Wspominając zatem, wydobywajcie ten wieloletni żar jego kazań. W przeciwnym razie jego zwiastowanie było daremne. Daremne będzie też dzisiejsze moje zwiastowanie.

Adwentowe zwiastowanie umożliwia nam w apokaliptycznym chaosie przerażenia dostrzec bliskość Syna Człowieczego, który pozwala nam nie tylko doświadczać końca, ale przeżywać bóle porodowe narodzin nowego, które On z sobą przynosi. Zrezygnujmy wreszcie z przesadzonej pychy przypisywania końca świata samym sobie, złu, które w  tym świecie dostrzegamy.   Koniec świata musi nastąpić nie tyle, ze względu na jego zło, ale ze względu na fakt, że do tego złego świata przybywa Król Adwentu.

Adwent moglibyśmy powiedzieć, to swego rodzaju noachicka arka, w obliczu szalejących żywiołów.  Dlatego, w moim odczuciu,  dzisiejszy tekst nie burzy adwentowej atmosfery, ale pozwala oczekiwać na przyszłość wytrwale, by „miłość nie oziębła”.

Możemy wtulić się w ciepło adwentowych świec, by ogrzać nasze małe i wielkie nadzieje, tęsknoty. Potrzeba nam, bowiem, ciepła, które powstrzyma proces ziębnięcia  naszej ufności.

Jezus nie  jest prorokiem zagłady. Duszpastersko przygotowuje na przyszłość, by teraźniejszość nie była przerażająca. Pozwala dostrzec, że to człowiek jest o wiele bardziej święty, niż jakakolwiek świątynia z kamieni. Ponad pustynnymi obrazami apokalipsy dominuje zatem obraz ewangelicznego uwolnienia, celujący w głębie lęku, wzmacniający ochotę życia. Ostatecznością nie jest katastrofa, ale On Chrystus ze swą miłością, zachęcający do podejmowania kroków walki z kryzysem, by stawać się błogosławieństwem i świadectwem dla innych, adwentową świecą dla tego świata. Amen.

ks. Adrian Korczago

Warszawa, 5.12.2010