„I rzekł do nich: Ja odchodzę, a wy mnie szukać będziecie i w grzechu swoim pomrzecie; dokąd Ja odchodzę, wy pójść nie możecie. (…)Wy jesteście z niskości, Ja zaś z wysokości; wy jesteście z tego świata, a Ja nie jestem z tego świata. Dlatego powiedziałem wam, że pomrzecie w grzechach swoich. Jeśli bowiem nie uwierzycie, że to Ja jestem, pomrzecie w swoich grzechach. (…)Gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że Ja jestem, i że nic nie czynię sam z siebie, lecz tak mówię, jak mnie mój Ojciec nauczył. A Ten, który mnie posłał, jest ze mną; nie zostawił mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba” – Ew. Jana 8,21-30.

Po  tych  słowach, które wypowiedział Jezus, wielu w Niego uwierzyło. Często zadaję sobie pytanie, czy gdybym to ja, usłyszał te słowa, czy byłyby dla mnie jednoznaczne i zrozumiałe, bym mógł uwierzyć w Jezusa? Dla wielu, gdy do nich mówił, stało się jasne, kim był. Jednak, zanim do tego doszło, w trakcie rozmowy z Żydami, wielu było sceptycznie nastawionych, bo to, co do nich mówił, było im obce. Oni znali Go z innego rodzaju posłannictwa. Znali Go jako tego, który przyjmował zaproszenie od celników i zasiadał z nimi; to On uratował jawnogrzesznicę, dlatego też postrzegany był jako ten, który okazuje swą miłość, dobroć, pomaga w potrzebie człowiekowi. Takiego również i my, chcielibyśmy widzieć Jezusa: dobrego opiekuna, który dotyka naszego życia. Ale to, co mówi Jezus w cytowanym fragmencie Ewangelii Jana zupełnie nie pasuje do tego obrazu. On mówi do swoich słuchaczy: Przychodzę z daleka. Powstaje dystans pomiędzy Nim a Żydami. To On mówi: wy jesteście z niskości, Ja zaś z wysokości; dokąd Ja odchodzę, wy pójść nie możecie. Dystansując się od swoich słuchaczy Jezus prowokuje w nich pytanie: Kimże Ty jesteś? Im bliższe są wydarzenia Golgoty, tym trudniej zrozumieć Jezusa uczniom i wszystkim, którzy Go kochają. Wśród tych, którzy Mu zaufali, budzi się niepewność: jak można iść za nauczycielem, który ma cierpieć i który mówi, że umrze? Niełatwo jest opowiedzieć się za cierpiącym Jezusem. Również i dzisiaj ci, którzy cierpią, bywają przez innych omijani z daleka.   Bardzo często nie umiemy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego dotknęło mnie cierpienie? Te pytania są zbyt trudne i nie wiemy, jak się zachować. Dlatego też zebrani Żydzi chcieli widzieć Syna Bożego, który króluje, który –przepraszam za określenie – balsamuje ich życie tak, że wszystko w nim jest według ich myśli i według ich ustaleń. A oto Jezus mówi o cierpieniu. Oczekiwali przede wszystkim Syna Bożego, który jeśli już wyzwoli ich od cierpienia, to od tego, które przynosili rzymianie. Każdy z nas broni się przed cierpieniem. W jakiś sposób przyzwyczajeni jesteśmy do tego, co nazywamy normalnym życiem. I dlatego, gdy dotyka nas cierpienie, nie wiemy co robić. Przechodzimy bardzo często obok cierpiącego Chrystusa i nie rozpoznajemy w Nim tego, który nasze cierpienie może wziąć na siebie i przezwyciężyć. Bo jak może pomóc cierpiącemu ktoś cierpiący? Rozmówcy z Ewangelii nie przeszli jednak obok. Pozostali przy Jezusie i wdali się z Nim w dyskusję. Chcieli wreszcie zrozumieć o co Mu chodzi. Dlatego swoje pytania kierują bezpośrednio do Niego i mówią: Kim Ty jesteś? Chcemy wreszcie Ciebie zrozumieć, chcemy wiedzieć o kim nam mówisz. Dlaczego stałeś się dla nas tak daleki? Chcemy wiedzieć, co ma znaczyć, gdy mówisz nam, że my wywyższymy Syna Człowieczego. Kimże Ty jesteś, Jezusie? Na te pytania daje im konkretną odpowiedź. Nie mówi jednak o samym sobie, mimo, że zna doskonale drogę swego życia, jaka jest przed Nim. Nie mówi: Ja jestem waszym Zbawicielem i mnie się trzymajcie. Mówi: Ten, który mnie posłał jest wiarygodny, a Ja, to, co usłyszałem od Niego, mówię do świata; jestem Jego ambasadorem wśród was. Kim jest zatem Ten, który to wszystko Jezusowi powiedział? To pytanie pozostawia Jezus otwarte. W rozmowie nie zostaje wymienione żadne imię. Jego słuchacze – my, dzisiaj – mamy sami odnaleźć odpowiedź na to pytanie. Przez spotkanie z Jezusem i przez poselstwo, jakie nam głosi, sami możemy odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jest Ten, który został nam posłany i kim jest Ten, od kogo pochodzi. Bez trudu rozpoznamy Tego, który nazywa nas grzesznikami, ale mówi, że jest miłującym nas ojcem. Co więcej, prawdą jest stwierdzenie, że jesteśmy z niskości, a On z wysokości. Przepaści, jaka powstała między niebem a ziemią sami nie jesteśmy w stanie zniwelować. Dlatego też obok pełnego miłości, pokoju, cierpliwości, opiekuńczości Jezusa-Człowieka jest Chrystus, który może nawet w tym momencie wydaje się nam bardzo daleki. I bardzo często człowiek jest skłonny odwrócić wzrok od takiego Chrystusa, skierować go na Jezusa-Człowieka, który przychodzi do grzeszników. Jednak dzisiaj zatrzymanie się przy cierpiącym i ukrzyżowanym Chrystusie, który jest Bogiem – to nasza nadzieja. To się naprawdę opłaca. Opłaca się pójść Jego drogą cierpienia, On jest człowiekiem takim, jak my, ale jest równocześnie posłańcem kogoś szczególnego. Chrystus przychodzi z góry, patrzy na nas; patrzy z innej perspektywy jak ten, który jest ambasadorem wszechmogącego Pana. I On widzi nasze pogmatwane życie, nasze problemy, których nie umiemy sami pokonać, wyjścia ze spraw w jakie jesteśmy uwikłani, kłopotów, w jakie jesteśmy wplątani. On zna nasze sprawy, wie lepiej, niż my, jacy jesteśmy. Doprowadzenie na krzyż to jest jedno ze znaczeń wywyższenia. Do tego przyczynił się każdy z nas. Ale poprzez wywyższenie rozumiemy też coś innego: spoglądanie na ukrzyżowanego Jezusa, oddawanie Mu czci, zginanie przed Nim kolan i wiarę w Niego; wiarę, że On uczynił to dla mnie, że cierpiał za mnie, że przez Niego otrzymuję zbawienie i pokój z Bogiem, że przez Niego otrzymuję również wewnętrzny pokój z samym sobą – to jest największym darem. On mówi: jeśli wierzycie, wtedy Ojciec mój i Ja, wprowadzimy was na nowo do społeczności człowieka z Bogiem – prawdziwej społeczności. Do takiej społeczności, jaka była na początku. Jeśli uwierzycie, wtedy rany zostaną zagojone i będziecie żyli. Kiedy to powiedział, wielu w Niego uwierzyło. Czy jesteśmy skłonni? Czy jesteśmy skłonni Chrystusowi, który do nas przychodzi z wysokości, my, z niskości naszego grzechu uwierzyć? Chciejmy to uczynić wznosząc do Boga modlitwy, by On stał się naszym Panem. Amen

ks. Adam Pilch